środa, 14 września 2016



POWRÓT


Od ostatniego wpisu minęło już sporo miesięcy... 
Jakoś tak wchodzę na tego bloga, patrzę i nie wiem od czego miałabym zacząć pisanie. 
Codziennie patrzę jak to Nasze wspólne życie ucieka, jak bardzo się zmieniło, jak My się zmieniliśmy i się zastanawiam..
Zastanawiam się czy zmieniliśmy się bo już jednak jesteśmy starsi o 10 lat od momentu poznania się, czy zmieniliśmy się, bo jednak sporo tego przeżyliśmy, czy nie zmieniliśmy się w ogóle, ale wydaje Nam się, że  tak, bo już brakuje alkoholu.
Wiadomo- przedtem było inaczej, mój mąż był bardziej beztroski, miał więcej czasu i ogólnie jakoś tak mniej się wszystkiego czepiał i był mniej upierdliwy.

Niestety.. muszę przyznać, że czasami brakuje mi tamtego męża...a może po prostu nie mogę przyzwyczaić się do tego, którego mam teraz?
Niby to cały czas ten sam fajny, inteligenty, ciepły i kochany facet, ale jakiś zupełnie inny.

Każdy z nas jest inny. Inaczej się zachowujemy, i chociaż wmawiamy sobie, że jest inaczej to nie możemy temu zaprzeczać. Ja stałam się nerwowa- wyprowadza mnie z równowagi dosłownie wszystko, zapominam rzeczy, które dopiero ktoś mi powiedział.
Mój mąż natomiast jak już wspomniałam jest upierdliwy i czepia się dosłownie o wszystko. 
Zostaję czasami zasypywana pytaniami, na które nie znam odpowiedzi albo nie mogę od razu odpowiedzieć co Jego wkurza a mnie przy okazji też.
Tym oto sposobem koło się zamyka, mamy między sobą ostrzejszą wymianę zdań i chodzimy nabzdyczeni jakiś czas..

Co dziwne- zauważyłam, że przejęłam część zachować mojego męża z okresu jak pił.
Chodzi m.in. o to, że dla mnie szybko jakiś "problem" przestaje być problemem.
Czegoś nie zrobiliśmy/zrobiłam/zrobił ? OK, zrobię jak tylko będę mogła.
Jakoś bardziej w pewnych sprawach wyluzowałam..I nie wiem czy to tak źle, czy jest jakiś inny powód, ale mojej drugiej połowie to ewidentnie nie pasuje.
Kiedyś to ja się obrażałam i miałam fochy- teraz jest odwrotnie..Mało tego- teraz jak jest obraza- to na całego a dodatkowo powinnam się domyślić co zrobiłam nie tak..bo tak się składa, że teraz to zazwyczaj jest moja wina.

Niestety- prawda jest taka moi drodzy, że samo zaprzestanie picia nie rozwiązuje niczego.
Dopiero teraz jest walka o szczęście i o Wasze być albo nie być.
Nie zawsze jest tak jak pokazują na filmach- z dnia na dzień przestał pić a potem już tylko żyli długo i szczęśliwie.
O nie- teraz musicie się starać jeszcze bardziej. Ja to wiem, najlepiej- w końcu sama to przeżywam.
I na koniec powiem jedno- nie będzie łatwo! Ale warto.
Patrze na Nas i codziennie dziękuję Bogu, że On się opamiętał, przestał i się tego trzyma, a ja, ze to wszystko wytrzymałam i dałam Nam druga szansę ( no może nie drugą, ale już którąś z kolei)..

środa, 9 grudnia 2015



POWRÓT...


Długo mnie tu nie było...Widzę, że zbyt długo..Tak jakoś wsiąkłam w życie codzienne, w codzienne wstawanie do pracy, odprowadzanie dziecka do lub z przedszkola, że zupełnie nie miałam na nic czasu...Na męża, na dziecko..na siebie...na nic..
Dopiero niedawno pewna dobra dusza tak trochę otworzyła mi oczy..Zadała mi jedno proste pytanie:
" A jakiej Ty muzyki słuchasz?"
Z mojej strony cisza..Nie mogłam sobie przypomnieć co lubię, czego słucham..bo słucham dużo, i często,ale nie zadałam sobie tego pytania czy ja ją lubię..
Innym razem padło pytanie " co sprawia mi radość" i "czy jestem szczęśliwa"..
Okazało się, że na żadne z nich nie jestem w stanie odpowiedzieć..Po prostu nie wiem, nie zastanawiałam się.

I tak z tym pytaniem chodziłam jakiś czas, aż w końcu usiadłam któregoś dnia na kanapie, włączyłam sobie YouTube i zaczynałam szukać..Nie wiedziałam czego, klikałam na wszystko i trafiłam, że ja właściwie kocham jazz, blues, rock..I to jest muzyka, która mnie kręci, którą lubię..
Przypomniałam sobie jak fajnie jest posiedzieć, włączyć sobie Ettę James i po prostu siedzieć i słuchać..Zaczęłam czytać książki- namiętnie..
Teraz czytam w drodze do pracy, na przystanku, w autobusie, metrze czy tramwaju..
Czytam wszystko..Co raz bardziej staram się oddawać pasji gotowania.
Zaczynam bardziej dbać o siebie..Niby takie drobnostki, niby rzeczy, które powinny być normalnie, które każdy człowiek robi pewnie codziennie..
U mnie tak nie było..

Od bardzo długiego czasu siedziałam zamknięta, smutna, zła, z własnymi myślami..
Ostatnio coś we mnie pękło i stwierdziłam, że ja nie jestem szczęśliwa!
A przecież powinnam!! Powinnam, bo mój mąż już 15 miesięcy nie pije, Nasze dziecko jest zdrowe i radosne, mam pracę, która mnie bawi, nakręca, cudownych ludzi wokół siebie..
A jednak coś jest nie tak...czegoś mi brakuje i nie potrafię tego określić dokładnie.
Czasami wydaje mi się, że to ja- ja sama wymyślam sobie problemy, bo może już tak mam..
Z drugiej strony ja wiem, że chcę być szczęśliwa..chcę być taka jak kiedyś- zwariowana, z chęcią na wszystko, wiecznie uśmiechniętą.., ale nie potrafię- tak po prostu..

Już mi nawet ktoś podsunął myśl, że może jednak powinnam iść po pomoc do specjalisty..I zaczynam myśleć, że już chyba tylko specjaliści mi pomogą..
Nie potrafię sobie poradzić z przepełniającym mnie smutkiem..Z huśtawką nastrojów..
Najgorsze jest to, że ja siebie takiej nie lubię..Nie lubię krzyczeć na własne dziecko, być nieprzyjemną dla męża, a to zazwyczaj na nich się wszystko skupia..

Poza tym ciężko tak ogólnie porozumiewać się z mężem, który alkohol zamienił na pracę i komputer..Czasami mi się wydaje, że My ze sobą w ogóle nie rozmawiamy..a jak rozmawiamy to o rzeczach nie do końca istotnych..Nie mamy czasu dla siebie w żadnym aspekcie Naszego życia..W
I tu też zastanawiam się- na ile jest w tym mojej winy? Bo jest na pewno.
Może te 9 miesięcy w odosobnieniu, po tych wszystkich bądź co bądź strasznych i dla mnie nawet traumatycznych przeżyciach nie jest już do odbudowania?
Dopiero od jakiegoś czasu zauważyłam ile zmian we mnie zaszło od tamtego czasu..
I nie mówię tu tylko o tym, że przytyłam prawie 10 kg, ale o tym co się we mnie zmieniło tam wewnątrz..

Na razie jest ciężko...Próbujemy coś robić..Jeden dzień jest lepszy, inny gorszy..
Czasami w nocy płaczę...Płaczę i nie potrafię przestać, bo zastanawiam się jak to wszystko się stało, jak to się teraz dzieje i co będzie..
Nawet teraz, pisząc to łzy nabiegły mi do oczu..
Jeszcze nie wiem czy dlatego, że jest mi jak jest czy dlatego, że już dawno się aż tak nie otworzyłam...

niedziela, 24 maja 2015


DZIWNIE..


Codziennie zabierałam się, żeby coś napisać, żeby powiedzieć jak teraz to wygląda.., ale wiecie co? Za bardzo nie ma o czym pisać..tzn. jest o czym pisać, ale jest to tak skomplikowane, zawiłe i trudne to wytłumaczenia, że nie wiem z której strony się do tego zabrać..
Ogólnie nie jest źle..Mąż nie pije, cały czas się stara..Powinnam być zadowolona i szczęśliwa.., ale jakoś nie jestem. I nie wiem czy to ze strachu, że w każdej chwili to się może zmienić ( bo może ), czy nadal podświadomie szukam czegoś co jest ne tak.

Nie tak dawno miałam urodziny..Postanowiłam, że zaproszę najbliższych mi znajomych i przyjaciół..I pojawiły się pytania czy będzie alkohol. No właśnie. Będzie czy nie?
Długo się wahałam i zastanawiałam. Oczywiście logiczne jest, żeby nie było. Sprawa nie jako rozwiązała się sama, bo mąż mnie sam o to zapytał. Powiedziałam, że nie wiem, że lepiej dla Niego, żeby nie było. Na co On, że nie ma problemu..Nie wiem czy bardziej mnie tym uspokoił czy zdenerwował..
Bądź co bądź jakiś alkohol się pojawił..Symbolicznie, ale był. Mąż się dzielnie trzymał, wszystko było ok. Niestety ja, jak to taka cielepa, nie domyśliłam się, żeby wszystkim zgromadzonym powiedzieć, że mają sobie nalewać sami..A oni tez jakoś do tego nie doszli..
I nalewał mój małżonek..Mi szczerze powiedziawszy nawet do głowy nie przyszło, ze coś w tym jest złego..Jakoś zajęłam się kuchnią, dzieckiem i najnormalniej w świecie zapomniałam.
Dopiero po skończonej "imprezie" mąż podszedł i powiedział, że tak nie powinno być, bo samo nalewanie może wywołać chęć napicia się i spowodować całą lawinę nieszczęść.
Kretynka ja!!! W ogóle o tym nie pomyślałam!! Przez cały czas miałam wyrzuty sumienia, że faktycznie tak nie powinno być. 
No cóż- tym razem niczego to nie spowodowało- niczego złego.., ale co by było gdyby,..
Chyba muszę się pilnować jeszcze bardziej..albo raczej bardziej zwracać uwagę na niektóre rzeczy

poniedziałek, 6 kwietnia 2015


NOWY DOM


Wyprowadziłam się od rodziców..Jestem znowu w Pradze, znowu z mężem..
Nie wiem czego się spodziewałam przyjeżdżając tu..Chciałam chyba, żeby rodzina była znowu razem..żeby jakoś to wszystko było..tak normalnie.
Muszę powiedzieć, że normalnie chyba nie jest..a może jest na tyle na ile teraz to możliwe.
Zaczęłam pracę, mała ma opiekę..wychodzę i przychodzę z o do domu. Obiad, zabawa, spacer, mąż wraca z pracy, rozmowa, kąpiel małej, spanko, sam na sam z mężem.., ale to już nie jest ten sam mąż..jest mój, ale już nie ten sam..
Jasne- cieszę się, że nie pije, cieszę się, że pracuje, że pomaga w domu, że zajmuje się więcej niż to było przedtem Naszą córką, ale coś jest nie tak..
Nie wiem czy to moja wina i uprzedzenia jakie mi zostały i moje ciągłe porównania z tym co było a z tym co jest teraz czy naprawdę coś jest nie tak..Ostatnimi czasy jestem jeszcze większym kłębkiem nerwów niż byłam..Wszystko potoczyło się i toczy za szybko..przeprowadzka, praca, poszukiwanie przedszkola dla Igi, urządzanie domu, sprawy codzienne..
Może przesadzam, może mam teraz jakieś swoje schizy, zaczynam panikować lub wręcz wmawiam sobie wiele rzeczy, ale inaczej w tej chwili nie potrafię..Spirala nerwów otacza mnie, oplata i nie daje się z niej wydostać..nie potrafię znaleźć sobie odskoczni, wyciszyć się, znaleźć swojego miejsca w tym wszystkim...Wyładowuję swoją złość, swój gniew na ( a jakże) mężu..
Potem jak zwykle mam wyrzuty sumienia, ale są one przeplatane chęcią wyrządzenia mu krzywdy, zrobienia na złość, pokazania, że ja też mogę być podła, nie muszę się zgadzać na wszystko.., że ja też mogę zrobić mu przykrość..
Na razie nie mogę sobie z tym poradzić..chyba zacznę tu szukać jakiegoś terapeuty..

czwartek, 19 marca 2015


PAKOWANIE    I   ....??


Jestem w trakcie pakowania..Jeżdżę jak głupia do supermarketów i zbieram te kartony, potem chodzę, zbieram ciuchy, zabawki, książki ( tych chyba najwięcej). Miotam się w te i we wte.. i sama nie wiem co mam zrobić..Im więcej już pełnych kartonów tym większe zaczynam mieć obawy..
Zaczynają mi się stawiać przed oczami sceny sprzed paru miesięcy, kiedy to musiałam się również pakować i opuszczać swój dom. Wtedy myślałam, że jest mi ciężko..
Natomiast teraz- teraz to jest po prostu straszne..Wtedy wiedziałam, że wyjeżdżam i że u rodziców będę bezpieczna a moje dziecko mimo, że ciągle pyta o tatę to będzie szczęśliwe..
Teraz wracam do jednej wielkiej niewiadomej..
Do nawróconego i "wyleczonego" męża, do nowego mieszkania, nowego miejsca..Nie wiem czego i z jakiej strony mogę się spodziewać. Już teraz zaczynam myśleć co mnie tam czeka? Czy robię dobrze? Mówię sobie, że to dla dobra córki..dla dobra Naszej rodziny.., ale czy My jeszcze możemy się nazywać rodziną? Jak Iga teraz będzie reagowała? Wiem, że będzie strasznie tęsknić za dziadkami, dziadki za nią..
Na chwilę obecną nie wiem czego oczekiwać..na co czekać..
Chyba muszę po prostu przeżyć kolejną przeprowadzkę i znowu wywrócić życie do góry nogami..
Ten ostatni raz..
 

wtorek, 17 marca 2015

 

POWRÓT DO PRZE(Y)SZŁOŚCI


Wiem, wiem..każdy kto teraz przeczyta tego posta uzna mnie za totalną kretynkę, ale postanowiłam wrócić do męża..No może nie do końca wrócić do niego co po prostu na nowo razem zamieszkać.
Nie powiem..to chyba najcięższa decyzja w moim życiu i tylko ktoś kto się zdecydował na podobny krok ( jeżeli w ogóle) może wiedzieć co w tej chwili czuję.
Nie było łatwo..Codzienna walka z myślami, z samym sobą z przeszłością, która nie pomagała w podjęciu decyzji. Wiadomo- jak przeżyje się coś naprawdę strasznego, to nawet wcześniejsze, dobre chwile nie mają znaczenia- tak po prostu jest. 
Powoli pakuję rzeczy i za każdym razem, gdy coś wkładam do kartonu to myślę- na ile teraz? Czy da radę? Czy będziemy potrafili jeszcze razem mieszkać? Rozmawiać? Funkcjonować jak rodzina? Spać obok siebie? Jest tak wiele pytań i wątpliwości, że codziennie kładę i się i wstaję z bólem głowy..Zresztą- ja od dłuższego czasu bardzo mało śpię..a przynajmniej nie tyle ile pozwoliło by mi w pełni wykorzystać potencjał.

Dzisiaj miałam "pogadankę" z tatą..Wiem, że on i mama kcą jak najlepiej, ale niektóre argumenty jakie wytacza przeciwko mnie są po prostu głupie i nie z tej ziemi. Jestem bardzo wdzięczna moim rodzicom, że wtedy mi pomogli, byli dla mnie wsparciem..Wiem też, że teraz musi ich krew zalewać jak widzą, że znowu jadę do "tego alkoholika" i że daję się znowu wykorzystywać.
Są przekonani o tym, że mojemu ślubnemu marzy się po prostu powrót do domowej sielanki, gdzie ja będę usłużną Panią domu a on będzie Panem. 
Nie biorą w ogóle pod uwagę, że ja tez się czegoś nauczyłam, coś przeżyłam..Czuję się uwięziona między młotem a kowadłem..Między rodzicami, którzy bez wątpienia mnie kochają i kcą mojego dobra a mężem, który czuje się uleczony i kce naprawić swoje błędy..
Jak będzie?
To okaże się już za tydzień.

wtorek, 10 marca 2015


SMUTEK, DEPRESJA....


Już dawno nie pisałam..Patrzyłam czasami na tego mojego bloga, te wypociny, które pisze i zastanawiam się- jak to się stało? Jak to się stało i jak to jest, że teraz mi ciężej niż jeszcze parę miesięcy temu?
Na początku miałam jasny cel- wszystko to skończyć, uciec, zapomnieć..
Niestety- jestem tylko człowiekiem. Człowiekiem, który widzi, czuje i myśli? Czasami się zastanawiam, bo słuchając niektórych ludzi z mojego otoczenia to wydaje mi się, że mają o mnie inne zdanie.
Według nich nie powinnam utrzymywać żadnych kontaktów z mężem- odciąć się od niego w całości, zażądać alimentów, zapomnieć, zacząć na nowo..Tylko nikt nie wie jakie to jest ciężkie, ja sama sobie z tego nie zdawałam. Myślałam, że ot tak- zapomnę i po wszystkim.
Niestety dla mnie ( i chyba jeszcze bardziej dla mojej rodziny) nie potrafię zapomnieć, znienawidzić.
Coraz częściej myślę o tym, żeby jednak zacząć od nowa, zacząć z nim, z daleka od rodziny, która miesza mi tylko w głowie w zależności od tego jaki akurat mają humor.
Kocham ich, jestem im wdzięczna, ale zrozumiałam, ze muszę w końcu zadowolić siebie a nie wszystkich dookoła. Nikt mi tego nie ułatwia, a wręcz przeciwnie- czasami wydaje mi się, że rzucają mi tylko kłody pod nogi, żeby mi obrzydzić ewentualne przyszłe życie z mężem.
Możecie mi wierzyć lub nie, ale nie ma dnia, żebym nie myślała a co będzie? jak będzie? czy warto się znowu w to pakować? Nigdy jeszcze nie usłyszałam odpowiedzi.., ale chyba tez nigdy jej nie dostanę dopóki nie zaryzykuję..